Daje update co u mnie, żeby potem móc do tego wrócić.
Od listopada do maja miałam wykupioną współpracę z dietetyczką i naprawdę wypracowałam ogromne postępy z kompulsywnym objadaniem się. Jednak wciąż ten problem pozostał. Głównie wieczorami bądź przy jakiś większych zawirowaniach życiowych. Tak mogłabym przejść na dietę 1000 kcal, ale naprawdę chcę to zamknąć i w tedy wracam do any.
Aktualnie mam miesiąc przerwy z dietetyczką, który chyba przedłużę do dwóch.
Wczoraj byłam u drugiego psychiatry w związku z kompulsywnym objadaniem się, oczywiście prywatnie. I naprawdę tragedia.. Wiecie jaką dostałam radę na wyjście z napadów? Żebym sobie kogoś znalazła, ożeniła się i miała dzieci, to to mnie uleczy. I za to zapłaciłam 250 zł.. Myślałam, że wciskania depresji, jak u poprzedniej psychiatry, gdzie nie mam żadnych objawów już nic nie przebije, ale jednak.
Na 17.06 mam wizytę u psychodietetyk w Ogólnopolskim Centrum Zaburzeń Odżywienia we Wrocławiu. I aż przeraża mnie skala nadziei jaką pokładam w tym miejscu.
Moja matka w końcu po tych wszystkich latach zaburzeń odżywienia zaakceptowała fakt ich istnienia. Tylko, że teraz to już trochę za późno.
Całe szczęście terapia z psycholog działa, ale bardzo powoli.
Nie mogę się doczekać kiedy wrócę do any i do Was. Naprawdę tęsknie za tym miejscem i mam nadzieję, że znowu będziemy bardziej aktywni.
Zresztą sądzę, że moda na wychudzone sylwetki powoli, powoli do nas wraca.
Jedyne z czego się cieszę to moich genów i metabolizmu, bo przy tak potężnych napadach moja waga nie przekracza 54kg. To i tak za dużo, ale lepsze to niż 10 kg więcej i typowe sylwetki przy takich zaburzeniach.
Kompletnie nie czuję tego bloga. Nie jestem z nim jakoś związana, mój poprzedni blog kojarzy mi się o wiele lepiej, ale znowu już nie utożsamiam się z tamtejszą nazwą, ech.
Spinam się z walką o zakończenie tych cholernych napadów i wracam do Was. Trzymajcie się!