13:27
Dzisiaj wstałam o 7:50, jest troszeczkę lepiej niż w niedzielę. Ale dalej nie jestem zadowolona, bo naprawdę chciałabym wstawać o tej 6:00 w dni wolne. Z plusów, to wczoraj wieczorem po powrocie do domu ok 18:00 i ogarnianiu się woczorem nie przejadłam się tylko dlatgo, że ''juyto wolne to mogę'' tylko naprawdę jadłam normalnie. Z minusów nie wykorzystałam tego, że mam wolne następnego dnia i nie ćwiczyłam. Wczoraj wpadło tylko 9 190 kroków i ok 40/50 minut hula-hop.
Dzisiaj rano ok 11:00 na śniadanie zjadłam pół kostki sera chudoego, pół dużego avocado, cały dużuy pomidor malinowy i pół ogórka kiszonego. Teraz ok 13:30 wypiłam ''kawę'' z biedronki, a raczej napój kawowy z lodówki ok (170kcal). I nic nie zrobiłam oprócz hula-hop ok 1h, drzemek i tiktoka.
I to jest właśnie mój problem. Ja do odpoczynku potrzebuję totalnego nic nie robienia, ale psychicznie wykańcza mnie świadomość braku produktywności jak w dniach pracujących- jestem prawie cały dzień poza domem, cały dzień zajęta, doskwiera mi brak czasu, ale dieta idzie świetnie, zmuszę się do ćwiczeń choćbym miała zdechnąć, ale w dzień wolny relaksuje mnie tylko to '' nic nie robienie'', które mnie stresuje (co za paradoks). Z drugiej strony jeśli się zawezmę to mam idealny produktywny dzień na wolnym i potem jestem już tak zmęczona do końca tygodnia pracującego, że prędzej czy później i tak czeka mnie ten cholerny napad. Bo tylko kiedy się objem to już nic nie robię, bo w tedy zamiast wyrzutów sumienia z powodu nic nie robienia zabijają mnie wyrzty suemienia z powodu jedzenia.
Jestem już mocno głodna i nie bardzo wiem, co mam zjeść szczerze mówiąc.
Ach, niedziela zakończyła się ogormnym żąrciem słodyczy oczywiście. Wytrzymałam do 18:30.
Do potem.
kolejny dzień, 17:24
Chyba nie muszę dodawać, ze wczorajszy wolny dzień skończył się mega żarciem. Jeszcze gorszym niż w niedzielę. Nie mam pojęcia dlaczego w dni pracujące jem jak normlny człowiek, a nawet za mało, a w wolne dni zjadam wszystkie słodycze i pół chleba w pół dnia.
Do niedzieli.